Takie paznokcie zmalowałam w zeszłym tygodniu mojej Agnieszce. I byłoby nawet spoko, byłoby to chyba pierwsze paznokcie z których byłabym zadowolona – nie zalałam skórek, nie trwały wieków, co przecież dla mnie charakterystyczne, nawet dotknęłam jej skórek po raz pierwszy frezem – oczywiście takim, którego wcześniej nie używałam na sobie, ale o tym szczegóły za chwilę. Jest tam lekkie zaczerwienienie przy środkowym paznokciu, ale tam się coś zadzierało jeszcze przed moją ingerencją, a krew żadna się nie polała. Czyli byłoby praaawie okej.
Więc w ogólnym rozrachunku mogło być nawet spoko, gdyby nie cierń w moim rozmarzonym serduszku – totalnie spieprzone ombre (wyglądające po prostu jak jeden biały paznokieć) i to tuż po tym jak się oficjalnie chwaliłam, że umiem!, umiem!… Umiałam 😦
Nie wiem, czy to była presja czasu, czy kolejny dowód na to, że ja po prostu nie mogę być pewna siebie… W każdym razie coś tam poszło nie tak. No i czy ja po prostu nie mogłabym być lepsza ? Przecież tak bardzo chcę.
A co do frezów, to nie miałam na myśli jakichś wypasów, tylko tanie popierdółki za parę zeta, bo ja w ogóle uczę się dopiero trzymać to w ręce. Moim zdaniem to nie jest kwota, na której warto byłoby oszczędzać poprzez ograniczanie higieny. Wcisnęłam więc frez mojej Adze i kazałam nie zapominać go do mnie przynosić (uświadomiła mnie już, na jak wiele naiwnie liczę 😉 ) W każdym razie to jest fajne rozwiązanie dla kogoś takiego jak ja – kto robi paznokcie tak regularnie, to głównie sobie i Agnieszce. I tym sposobem wszystkie mamy wszystko czyste – sumienie (ja), skórki (Agnieszka), sytuację (obie) 😉
Już bardziej Was do dbania o takie rzeczy namówić nie umiem 😉 „Po przyjaźni” to możecie się podzielić kostką czekolady, albo piwem, a nie frezem, czy pilniczkiem. Mam nadzieję, że utkwi 🙂
Kolor to dwie warstwy hybrydy Lucky Target 1. Kupiłam ją dokładnie za to, czego można się domyślić patrząc na samo zdjęcie – za nazwę i kwiatuszki na naklejce 😉